Przewięźlikowski: Na inwestycję trzeba mieć faktyczny wpływ

Kamil KosińskiKamil Kosiński
opublikowano: 2021-12-16 18:30
zaktualizowano: 2022-12-05 11:05

Nie ma sensu łączyć pracy zawodowej z aktywnym inwestowaniem na rynkach finansowych. Inwestycje powinny sprawiać, że ludziom żyje się lepiej, a nie tylko zwiększać stan konta - uważa Paweł Przewięźlikowski, główny akcjonariusz Selvity i Ryvu.

Przeczytaj wywiad i dowiedz się:

  • jakie akcje Paweł Przewięźlikowski sprzedał 7 tys. razy drożej, niż kupił
  • dlaczego kiepsko wyszedł na zakupie nieruchomości
  • do kiedy aktywnie inwestował na rynkach finansowych
  • co go przekonało, że nie ma sensu łączyć pracy zawodowej z aktywnym inwestowaniem

„PB”: Giełdowe powiedzenie „kupuj kiedy leje się krew” sprawdziło się wiosną 2020 roku. Obecnie sytuacja z koronawirusem się komplikuje, co jakiś czas pojawiają się nowe mutacje i na rynkach zaczyna się panika. Czy teraz warto ryzykować? Wyceny wszystkich aktywów – akcji, surowców, nieruchomości – są na zupełnie innym poziomie niż wtedy.

Paweł Przewięźlikowski: Rynki zawsze szukają powodów by rosnąć lub spadać, ale koronawirus będzie mutował. W związku z tym nie należy się spodziewać, że na stałe się go pozbędziemy. Należy raczej zakładać, że będą się pojawiały kolejne odmiany typu COVID-21 czy COVID-23. Problem koronawirusa jest przynajmniej średnio-, jeśli nie długoterminowy.

Jeśli wirus z nami zostanie, to czy w ogóle wrócimy do normalności w rozumieniu sprzed marca 2020 r.?

Pytanie, co to znaczy normalność. Czy jest to - jak w moim przypadku - kilkadziesiąt dni w delegacji i osiem lotów do Stanów Zjednoczonych rocznie, by spotkać się z inwestorami i lekarzami? Teraz te same spotkania mogę zwykle odbyć przez Zooma. Myślę, że w wielu przypadkach przyszło nowe, tzn. koronawirus przyspieszył pewne zmiany. Od dawna mówiło się o zdalnym nauczaniu i wideokonferencjach. Dla większości ludzi była to jednak abstrakcja. Obecnie w każdej wsi w Polsce odbywa się zdalne nauczanie, a w każdym urzędzie - zdalne administrowanie. Wrota Małopolski, jedną z pierwszych aplikacji do e-administracji, robiliśmy w Comarchu 20 lat temu. Tylko, że do zeszłego roku pewnie 95 proc. spraw w urzędach załatwiało się osobiście, a nie zdalnie. Obecnie te proporcje zapewne są inne. Nie wszystkie zmiany związane z koronawirusem są złe. Część jest bardzo dobra. Wirus zmusił nas, byśmy wykorzystali technologię, którą już mieliśmy.

Makroekonomicznie zmienia się na pewno wiele. Myślę, że linie lotnicze nie powrócą już nigdy do dawnej świetności w zakresie podróży biznesowych. Zostanie z nich 20-25 proc. Jestem natomiast optymistą, jeśli chodzi o powrót dużych konferencji branżowych.

Zmieniło się podejście do pracy zdalnej. Dawniej, zatrudniając pracowników z zagranicy, bardzo mocno ich zachęcaliśmy, by przeprowadzali się do Krakowa. W dużym stopniu ograniczało to grono potencjalnych kandydatów do pracy. Obecnie czujemy się komfortowo z tym, że połowa kluczowych osób pracujących nad naszym głównym projektem RVU-120, robi to zdalnie z kilku europejskich krajów.

Niektóre trendy widać w sklepach. Producenci rowerów czy sprzętu outdorowego radzą sobie lepiej, bo ludzie wyszli z takich zamkniętych pomieszczeń jak siłownie, teatry czy kina, i spędzają więcej czasu na świeżym powietrzu albo w domu. A gdzie spędzają czas, tam wydają pieniądze. Dotyczy to nie tylko sportu, ale rozrywki. Producenci gier i serwisy streamingowe należą do największych beneficjentów pandemii, ale w ich wycenach jest to w dużym stopniu zdyskontowane, więc będą rosnąć lub spadać w zależności od dalszego rozwoju tych firm.

W pewnym momencie wyszedł pan z branży informatycznej i przeszedł do farmaceutycznej. Była to jednak decyzja zawodowa. Czy w prywatnych inwestycjach też pan podejmuje takie ryzyko?

Miałem dużo szczęścia jeśli chodzi o inwestowanie. Od 1994 r. miałem przyjemność pracować w Comarchu pod kierunkiem Janusza Filipiaka. W 1996 r. zaoferował on wiodącym pracownikom możliwość kupienia akcji. Mogłem kupić 0,5 proc. za 1 tys. zł. Z wyceny, jaką wtedy zrobiłem – a było to trzy lata przed debiutem giełdowym Comarchu – wynikało, że są warte 13 razy więcej. Kiedy sprzedałem te akcje w 2007 r. były jednak warte nie 13, ale 7 tys. razy więcej. Stąd kapitał na inwestycję w biotechnologię. Drugą część zgromadziłem dzięki Interii. W trakcie zbierania materiałów do pracy dyplomowej MBA zainteresowałem się tym, co działo się na NASDAQ. Trwał akurat boom internetowy. Doprowadziło to do stworzenie Interii przez RMF FM i Comarch, a ja miałem możliwość zainwestowania w jej akcje. Trzeba było więc być w odpowiednim miejscu i czasie.

Moje zainteresowanie giełdą wzięło się stąd, że Comarch rozwijał software dla biur maklerskich. Odwoziłem dzieci do szkoły, przyjeżdżałem do pracy, gdy jeszcze nikogo nie było, i testując oprogramowanie kupowałem akcje. Szło mi całkiem nieźle. Już wtedy miałem w portfelu spółki farmaceutyczne - Polfę Kutno czy Jelfę. Pewnego dnia pojechałem jednak w delegację do Londynu, która zaowocowała moim największym sukcesem w Comarchu - zdobyciem kontraktu na system lojalnościowy dla BP. Miałem wtedy dość dużą ekspozycję na KGHM, a cały dzień siedzieliśmy na rozmowach. Gdy po południu z nich wyszliśmy, okazało się, że KGHM stracił 30 proc. Wtedy podjąłem życiową decyzję, że trzeba się skupić na inwestowaniu w to, na co ma się faktyczny wpływ, i nie ma sensu łączyć pracy zawodowej z aktywnym inwestowaniem. Do tej pory trzymam się tej zasady. Inwestuję w spółki, w których pracuję, a resztę kapitału mam w inwestycjach pasywnych.

Jak rozumieć inwestycje pasywne?

To asset management w jednym z banków i zwykłe lokaty. Strategia, którą ustaliłem, sprowadza się do inwestowania w stosunkowo bezpieczne instrumenty, odwrotnie skorelowane z profilem ryzyka Ryvu i Selvity. Czyli do zarabiania mam akcje Ryvu i Selvity, a dla bezpieczeństwa wszystko, co może zyskać, gdyby w polskiej gospodarce nie działo się najlepiej, czyli obligacje i akcje globalne.

Wracając do Comarchu, te 0,5 proc. akcji to była najlepsza inwestycja w pana życiu?

Najlepsza inwestycja to Selvita i Ryvu. Oprócz tego, że jest opłacalna - zwrot jest całkiem przyzwoity - to dała mi możliwość budowania tego, co chciałem zbudować, czyli spółki wysokich technologii w Krakowie, robiącej też coś pożytecznego dla społeczeństwa. Natomiast bez akcji Comarchu czy Interii na tę inwestycję nie miałbym kapitału, więc jedno wyrasta z drugiego. Równie dobrze można powiedzieć, że studia MBA czy informatyczne na AGH były moją najlepsza inwestycją.

To zapytam inaczej. Co było najgorszą inwestycją?

Kupiłem działkę, na której miałem budować dom. Potem się okazało, że Kraków nie będzie organizował zimowych igrzysk olimpijskich i w związku z tym nie zostanie tam doprowadzona droga. Działkę sprzedałem i przeprowadziłem się zupełnie gdzie indziej.

Czyli wbrew obiegowej opinii, że na nieruchomościach nie można stracić…

Trzeba się po prostu na tym znać. Ja nominalnie nie straciłem, ale sprzedałem ją po kilku latach za taką samą cenę, chociaż generalnie ceny nieruchomości rosły.

Co by pan poradził biznesmenom i menedżerom w kwestii inwestowania prywatnych pieniędzy? Jest przecież różnica miedzy życiem stricte biznesowym a prywatnym.

Należy się zastanowić, po co się inwestuje. Dla mnie inwestowanie po to, by mieć więcej pieniędzy, nie jest interesujące. Interesuje mnie, by pojawiło się coś nowego, co zmienia świat i tym samym daje mi satysfakcję, a jednocześnie sprawia, że ludziom w moim otoczeniu żyje się lepiej. Przy pewnym poziomie majątku człowiek powinien realizować takie inwestycje. Oczywiście nie chodzi o to, by tracić pieniądze, ale zarabianie, żeby zarabiać, nie jest dla mnie motorem.

Mówi pan o wpływie na otoczenie. Nie każdy może mieć taką żyłkę, by stworzyć firmę z branży medycznej.

Wiele rzeczy wpływa na to, w jakim świecie żyjemy. Jeżeli komuś zależy, by nie doszło do katastrofy klimatycznej, to czy inwestowanie w spółkę wydobywającą ropę lub węgiel jest dobrym pomysłem, nawet jeśli daje spore możliwości zarobku? Być może lepiej zainwestować w biznes kuzyna, który chce rozkręcić restaurację.

Restauracja świata nie zmieni…

Ale zmieni lokalne otoczenie i dzięki temu nam i naszym sąsiadom może będzie się żyło lepiej. W biznesie trzeba mieć czasami serce, a nie tylko rozum. W decyzjach dotyczących kariery menedżerskiej i alokacji kapitału należy się kierować tym, co naprawdę cieszy i naprawdę boli, a nie tylko wielkością sumy na koncie.

Paweł Przewięźlikowski pracę rozpoczął w informatycznym Comarchu, gdzie został wiceprezesem. Gdy radio RMF FM i Comarch stworzyły wspólnie portal Interia, został pierwszym prezesem stojącej za tym spółki. W 2007 r. odszedł z Comarchu i założył biotechnologiczną Selvitę. W 2019 r. Selvita przekształciła się w spółkę Ryvu Therapuetics, działającą w obszarze terapii onkologicznych. Wydzieliła jednocześnie część usługową, która odziedziczyła poprzednią nazwę. Paweł Przewięźlikowski jest największym akcjonariuszem obu spółek, a także prezesem Ryvu i członkiem rady nadzorczej Selvity.