Piotr Krupa: Kupuję, co mi się podoba

Grzegorz NawackiGrzegorz Nawacki
opublikowano: 2021-12-16 18:30

Nie akcje i kryptowaluty, lecz sztuka, gospodarstwo rolne i start-upy – tak pomnaża majątek Piotr Krupa, prezes Kruka. Działa z rozmachem: kupując rzeźbę za 13,2 mln zł, ustanowił rekord Polski.

Przeczytaj wywiad i dowiedz się:

  • w co Piotr Krupa inwestuje prywatne pieniądze
  • jak ustanowił rekord na polskim rynku sztuki wygrywając licytację wartą 13,2 mln zł
  • czym kieruje się wybierając cele inwestycji
  • jak postrzega obecną sytuację na GPW i w polskiej gospodarce
Inwestowanie z pasji:
Inwestowanie z pasji:
Piotr Krupa, prezes i założyciel Kruka, pomnaża pieniądze, inwestując w sztukę. Robi to z pasji, a za pośrednictwem swojej fundacji chce nią zarazić innych.
Marek Wiśniewski

„PB”: Jest pan akcjonariuszem spółki, która tylko w tym roku wypłaciła ponad 200 mln zł dywidendy. W co pan inwestuje?

Piotr Krupa: Jestem cały czas w fazie budowy biznesu i jeszcze daleko mi do fazy rentiera czy przedsiębiorcy, który odcina kupony i ma dużo gotówki, którą musi odpowiednio zainwestować, żeby zarabiała na siebie lub przynajmniej nie traciła na wartości. Moim najważniejszym i największym aktywem jest Kruk i jestem pewien, że najlepsze czasy przed nim. Po trzech kwartałach tego roku mamy ponad 500 mln zł zysku, takich firm prywatnych w Polsce jest zaledwie kilka. Siedem lat z rzędu wypłacaliśmy dywidendę i - zgodnie z polityką - w kolejnych latach będziemy wypłacać ok. 30 proc. zysku. I to jest fundament rozmowy o inwestowaniu. Jedną z moich inwestycji jest gospodarstwo rolne – kilka lat temu kupiłem około 800 hektarów na terenie Warmii i Mazur od rolników i skarbu państwa. Okazało się, że ziemia przez lata była zaniedbana i włożyłem ogromne pieniądze - w sumie kilkadziesiąt milionów złotych - w przywrócenie jej jakości oraz w sprzęt, by stworzyć nowoczesne gospodarstwo. Jest dochodowe, ale nie liczę na szalony zwrot, choć koledzy z rynku kapitałowego mojego podejścia nie akceptują. Jestem też inwestorem w funduszu Corvus, który inwestuje w start-upy na wczesnym etapie, tzw. seed. To fundusz, który nigdy nie starał się o pieniądze z państwowych programów wspierających ten sektor, bo chce mieć swobodę inwestycyjną, miejsce na porażkę - bez tłumaczenia się, dlaczego coś nie wyszło. W portfelu ma już osiem czy dziewięć projektów.

Uczestniczy pan w ich ocenie?

Tak, jestem w komitecie inwestycyjnym. To jest dla mnie bardzo ciekawe źródło inspiracji - co się dzieje na rynku, jak różne są potencjalne modele biznesowe.

To co musi mieć start-up, żeby Piotr Krupa powiedział: „tak, wchodzimy w to”?

Ja jestem bardziej od mówienia „nie” niż „tak” i zdarzyło mi się zablokować inwestycję, gdy nie podobał mi się model biznesowy. Start-up musi przede wszystkim dawać wartość dodaną klientowi, musi zaspokajać jakąś realną potrzebę. Jest dużo takich, które chcą pracować w modelu subskrypcyjnym, prognozy dotyczące rentowności opierają na założeniu, że nie każdy, kto zapłaci, faktycznie skorzysta z usługi. W takie modele nie wierzę i jestem przeciwny inwestowaniu, bo długofalowo taki biznes, moim zdaniem, nie ma szans się obronić.

Najwięcej inwestuje pan w sztukę

Tak, rynek sztuki jest dla mnie coraz ważniejszy - to naturalny proces w przypadku każdego kolekcjonera. Kolekcjonowanie z natury ma efekt kuli śnieżnej. Zaczynasz zbierać, coraz więcej oglądasz i coraz więcej do ciebie trafia, zaczyna ci czegoś brakować, coś chcesz mieć, więc kupujesz. Od wielu lat z żoną kupujemy sztukę - taką, która nam się podoba. Z reguły jest to sztuka polska, prawie wyłącznie współczesna, czyli od lat 50. XX wieku do dzisiaj. Nie mam nic przeciwko takiej sztuce, którą ktoś skomentuje: „mój sześcioletni syn też by tak namalował” - lubię taką, także abstrakcję. Zresztą im więcej się takiej sztuki ogląda, tym bardziej się ją rozumie i docenia.

To inwestycja czy po prostu kolekcjonowanie?

Absolutna pasja. Tylko że w ostatnich latach bardzo mocno zwiększyła się wartość tego rynku, wzrosły średnie ceny transakcyjne. Za obrazy, które można było kupić 5-6 lat temu za kwotę X, dzisiaj trzeba zapłacić 3-10 razy X. Z jeden strony oczywiście mnie to cieszy, bo mam trochę sztuki, a z drugiej - martwi, bo trudniej kupić nowe prace w dobrej cenie. Mając duszę przedsiębiorcy, nie jest łatwo pogodzić się z tym, że teraz mam zapłacić 50, skoro wcześniej mogłem kupić to samo za 10. Jesteśmy na końcu pewnego cyklu - osoby, które 10-15 lat temu kupowały sztukę, na skutek zmian cen wypuszczają ją na rynek i pojawiają się bardzo dobre prace, które były w szafach przez wiele lat. Dlatego - mimo wysokich cen - to dobry moment na inwestowanie w sztukę, bo można kupić teraz wyjątkowe prace.

Czym się kierować, wybierając obraz?

Kluczowe jest pytanie, czy kupuje się, bo się to kocha i chce mieć, czy po to, by sprzedać z zyskiem. Ja jestem w pierwszej grupie i dlatego mogę kupować to, co mi się podoba i co chcę mieć. Nie sprzedałem żadnej pracy ze swojej kolekcji i nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek był na to gotowy, chyba że w ramach przeglądu, gdy się okaże, że gdzieś się zagalopowałem. Najlepiej na sztuce wychodzą ci, którzy kupili, bo im się podobało, po czym okazało się, że praca jest bardzo dużo warta. Nam się tak udało. Da, trzy lata temu żona kupiła obraz pani Juszkiewicz, bo jej się podobał, a nie dlatego, że dostrzegła potencjał wzrostu cen. Teraz w Londynie jej prace sprzedały się za 700 tys. funtów, podczas gdy my zapłaciliśmy malusieńką cząstkę tego.

Radzicie się marszandów, ekspertów, czy to jest naprawdę na zasadzie: „podoba nam się, bierzemy”?

Radzimy się osób, które z nami współpracują. Mamy też zespół fundacji Krupa Gallery, która zajmuje się selekcją młodej, a także uznanej sztuki. Oczywiście bazujemy na jego opiniach, wiedzy i researchu rynkowym. Przede wszystkim jednak kierujemy się sercem, nie rozumiem. Tak było właśnie z pracą Abakanowicz, którą teraz kupiliśmy, trochę przypadkowo dokonując rekordowej transakcji na polskim rynku. Ogromnie lubimy rzeźby Abakanowicz, bardzo do nas przemawiają, wierzymy że mają potencjał, by odnieść światowy sukces, i od lat chcieliśmy kupić jej prace, ale się nie udawało. Aż w końcu się pojawiła wyjątkowa praca „Tłum III”, za który zapłaciliśmy 13,2 mln zł. Było to wówczas rekordem na polskim rynku, który jednak szybko został pobity. Mamy nadzieję, że nawiążemy współpracę z jakąś instytucją kultury i prace będą pokazywane. Moim marzeniem jest, żebyśmy zbudowali sieć instytucji kultury. Już ją budujemy we Wrocławiu, kolejną chcemy zbudować w Warszawie, a później wszędzie tam, gdzie jest Kruk, czyli w Mediolanie, Madrycie i Bukareszcie. Wtedy spełni się moje marzenie, byśmy mogli polską sztukę pokazywać za granicą.

Rozumiem, że rzeźby Abakanowicz to wasz najdroższy zakup?

Tak, nie powiem panu, ile są warte prace, które mamy, ale oprócz Abakanowicz mamy jedną czy dwie wybitne. Niedawno na aukcji była wybitna praca Wróblewskiego, ale niestety przegrałem, bo w pewnym momencie trzeba było odpuścić.

DESA wybiera się na giełdę, kupi pan akcje?

Na pewno wnikliwie zapoznam się z prospektem i popatrzę na porównywalne biznesy na świecie. Dla rozwoju polskiego rynku sztuki to dobry krok – zwiększy się transparentność i kupujący będzie miał mniejszy stres związany z tym, czy bierze udział w prawdziwej, czy w udawanej aukcji. Chyba każdy kupujący sztukę się nad tym zastanawia. Ze sztuką jest prawe tak, jak z bitcoinem - nikt nie wie, jaka jest rzeczywista wartość. To tylko kawałek płótna pomalowany pędzlem, może być wart 1 tys. zł, 100 tys. zł czy nawet 13 mln zł jak Wróblewski. Różnica polega na tym, że bitcoina nawet nie można zobaczyć ani dotknąć, a jest wart kilkadziesiąt tysięcy dolarów.

Sztuka też się digitalizuje, co pan myśli o NFT?

Pierwsza moja myśl była – super, trzeba koniecznie tam być. Druga, poczekaj jeszcze, zobacz jak się rozwinie. Nie mam takiego profilu ryzyka, żeby wydać pół miliona na mityczny token, osadzony gdzieś w serwerowni. Ktoś mądry powiedział: „tak długo, jak jest prąd, jest to coś warte”, a co, jak nie będzie prądu? Na razie przyglądam się NFT, ale nie każdy taki eksperyment dobrze się kończy. Gdy bitcoin był po kilkaset dolarów, mój syn mówił: „tato, chodź kupimy parę bitcoinów”, odpowiedziałem „po co - nie znam się na tym, za duże ryzyko”. Czasem mi to przypomina i muszę się tłumaczyć.

W akcje pan inwestuje?

Nie.

Dlaczego?

Gdybym się kiedyś zdecydował, to na pewno powierzyłbym wybór profesjonalistom – zaprzyjaźnionemu zarządzającemu. Tak doradzam wszystkim przedsiębiorcom – jeśli kupowanie i sprzedawanie akcji nie jest twoim głównym biznesem, oddaj to zawodowcom. W sztuce można się bawić - coś nam się podoba, a coś nie - ale giełda wymaga profesjonalizmu. Czasem ma się fuksa, ale w długim terminie zawsze wygrywają ci, którzy się na tym znają.

Jako prezes spółki giełdowej jak pan ocenia sytuację na GPW?

Od 11 lat jestem na giełdzie i od tego czasu wciąż wisi nad nią jakiś cień, częściowa likwidacja OFE, później likwidacja reszty OFE, pandemia… Ostatnie 10 lat to fantastyczny okres dla giełdy amerykańskiej, hossa wszech czasów, ale na GPW jej nie doświadczyłem, jest natomiast zrównoważony trend boczny.

A w gospodarce kryzys dopiero nadciąga czy najgorsze za nami?

Będzie dużo wyzwań makroekonomicznych. Trzeba opanować inflację, bo to taki podatek, który wszyscy płacimy, a najwięcej - najmniej zamożni. Walka z inflacją, czyli tworzenie środowiska, w którym pieniądz ma wartość, to priorytet. Druga rzecz to wyzwania demograficzne. Kilkaset tysięcy przybyszów z Ukrainy - ciężko pracujących, płacących ZUS i podatki - to dla nas skarb. Gdyby nie oni, wielu przedsiębiorstwom byłoby jeszcze trudniej. Kolejne wyzwanie to edukacja. Powinniśmy w nią inwestować, bo mądrzejsze społeczeństwa zawsze będą miały większe szanse rozwoju i ekspansji, to dźwignia innowacyjności. Żałuję, że z powodu kalendarza wyborczego trudno się tworzy długofalową politykę edukacyjną. Spodziewam się spadku tempa wzrostu PKB wskutek spowolnienia światowej gospodarki i pozrywanych łańcuchów dostaw. Największym zagrożeniem dla Polski jest jednak odcięcie od unijnego funduszu odbudowy. Dla mnie, jako przedsiębiorcy, brak tych pieniędzy to katastrofa. Świat się nie zwali, ale nieskorzystanie z tej gigantycznej szansy byłoby ogromnym błędem - żaden przedsiębiorca na świecie by sobie na to nie pozwolił. Trzeba zrobić absolutnie wszystko, żeby znaleźć kompromisowe rozwiązanie i dostać tę pomoc. Jej brak sprawi, że świat będzie nam szybciej uciekał. Peleton nam odjedzie. Bardzo się tego obawiam.

Piotr Krupa to twórca i prezes notowanej na giełdzie firmy windykacyjnej Kruk. Z wykształcenia jest radcą prawnym, ma także licencję detektywistyczną. Kruka założył w 1998 r. Pierwotnie było to wydawnictwo z książkami prawniczymi, ale kilka lat później założyciel dostrzegł potencjał na rynku dochodzenia wierzytelności i zmienił profil firmy. Obecnie Kruk to największa grupa zarządzająca wierzytelnościami w regionie - poza Polską działa w Rumunii, Czech i na Słowacji, w Niemczech, we Włoszech i w Hiszpanii. Po trzech kwartałach miała 1,34 mld zł przychodów i 565 mln zł zysku netto. Zgodnie z polityką dywidendową co najmniej 30 proc. zysku ma być wypłacane akcjonariuszom. Na giełdzie spółka wyceniana jest na 6,63 mld zł, a do Piotra Krupy należy 9,32 proc. akcji.