Piotr Krupa: Chciałem być sędzią

Bartłomiej MayerBartłomiej Mayer
opublikowano: 2023-03-03 18:30

Nie sądziłem, że Polska jest już gotowa, by docenić taki model biznesowy, jaki ma nasza grupa — mówi Piotr Krupa, prezes firmy windykacyjnej Kruk.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

PB: Pamięta pan, w jaki sposób zarobił pierwsze większe pieniądze?

Piotr Krupa, prezes Kruka: Oczywiście. Jako autor książek — zarobiłem na prawach autorskich. Pisałem, rzecz jasna, książki prawnicze, bo z wykształcenia jestem prawnikiem.

Marek Wiśniewski

To był duży zarobek?

Całkiem dobry, chociaż ile dokładnie zarobiłem, już dziś nie pamiętam. Pamiętam natomiast doskonale wysokość pierwszej składki ZUS-owskiej, bo to zrobiło na mnie znacznie większe wrażenie niż ten zarobek.

Piotr Krupa jest jednym z 20 laureatów konkursu EY Przedsiębiorca Roku. Puls Biznesu jest partnerem medialnym konkursu, a z okazji jubileuszu przygotowaliśmy specjalny projekt - wywiady z laureatami 19. edycji, jeden z nich właśnie czytasz. Rozmawiamy o historii, filozofii biznesowej, ale także życiowej, źródłach motywacji i inspiracji oraz przedsiębiorczości. Historie zwycięzców to z jednej strony fascynujący opis różnych dróg do sukcesu, w których nie brak porażek, a z drugiej — pokazujący skalę transformacji polskiej gospodarki w ciągu 20 lat. Czytaj: https://360.pb.pl/ey

Ile to było?

Pierwszy biznes założyłem niedługo po studiach za pieniądze, jakie zostały nam — mnie i żonie — z wesela. To było 1600 zł. Mój ówczesny wspólnik, zresztą kolega z grupy ze studiów, taką samą kwotę przekazał jako swoją część wkładu założycielskiego — pożyczył od rodziców.

Dosłownie kilka dni po zarejestrowaniu spółki cywilnej zapłaciliśmy pierwsze składki na ZUS. To było — wciąż to świetnie pamiętam — po 732 zł. Pomyślałem wtedy: „przecież jeszcze nic nie zarobiliśmy, a tu nagle połowy naszego kapitału nie ma”. To naprawdę był bardzo trudny, pionierski dla nas okres.

I wtedy zabrał się pan za pisanie książek?

Nie od razu. I ja, i wspólnik byliśmy wtedy na aplikacjach sędziowskich i musieliśmy trzy dni w tygodniu spędzać w sądzie. W pozostałym czasie mogliśmy pracować — w końcu trzeba było z czegoś żyć. Problem polegał jednak na tym, że nie sposób było znaleźć pracy tylko na dwa dni w tygodniu. Dlatego założyliśmy biuro doradcze, które na zlecenie większych kancelarii prawnych pisało najróżniejsze pisma procesowe, ugody, opinie prawne, apelacje, kasacje itd. Taki prawniczy outsourcing. A ponieważ obaj byliśmy wcześniej niezłymi, a właściwie — mówiąc bez zbędnej skromności — nawet bardzo dobrymi studentami, nie mieliśmy trudności z konstruowaniem takich pism i nie narzekaliśmy na brak pracy.

To były wczesne lata 90., czyli okres rozkwitu tzw. zakładów pracy chronionej, bo właśnie weszły w życie odpowiednie przepisy i było wiele zapytań o obsługę prawną takich firm. Nasi starsi koledzy po fachu nie za bardzo chcieli się tym zajmować, więc takie zadania cedowali na nas. Po kilku miesiącach zebraliśmy całkiem sporo materiału na ten temat i uznaliśmy, że warto na jego podstawie napisać książkę. Wtedy też, w 1998 r., z myślą o kolejnych publikacjach utworzyliśmy wydawnictwo, które nazwaliśmy Kruk, bo chcieliśmy w ten sposób nawiązać do białych kruków, czyli książkowych rarytasów.

Nazwa została, choć zupełnie zmienił się profil działalności. Jak to się stało?

Zakład pracy chronionej to była wówczas bardzo korzystna dla przedsiębiorcy forma działalności, swoisty raj podatkowy. Dlatego na tej zasadzie działały całkiem spore i często bardzo znane firmy, takie jak Impel, Elana, Eris, Curtis czy Telefonika. Zakładami pracy chronionej były również mniejsze i większe spółki leasingowe oraz przedsiębiorstwa prowadzące systemy sprzedaży ratalnej. Siłą rzeczy dość często stykaliśmy się z nimi, aż pewnego dnia jeden z właścicieli takiej firmy poprosił, byśmy pomogli mu w windykacji. Pomysł bardzo nam się spodobał i szybko wymyśliliśmy, jak go zrealizować. Ostatecznie biznesmen żadnego zlecenia nam nie dał, ale już byliśmy nastawieni na to, by zająć się właśnie windykacją.

To była jednak rewolucja...

Oczywiście, szczególnie że wtedy jeszcze odzyskiwanie długów było dość powszechnie, choć niesłusznie, kojarzone z działaniami na pograniczu prawa lub wręcz poza nim. Gdy zdecydowaliśmy się przebranżowić, pochwaliłem się mamie nowym pomysłem na biznes. Popatrzyła na mnie, objęła i zapytała z troską, czy jednak nie byłoby lepiej, gdybym nadal zajmował się pisaniem książek.

Przedsiębiorca, który natchnął pana pomysłem na działalność windykacyjną, nie został ostatecznie klientem Kruka, ale firmie udało się wejść w nowy obszar działalności...

Mieliśmy sporo szczęścia, bo wystartowaliśmy w dobrym momencie. Szybko naszym klientem została Polska Telefonia Cyfrowa, czyli operator ówczesnej sieci komórkowej Era GSM [dziś T-Mobile — red.], potem dołączył Canal+. Wkrótce Polacy sięgnęli po karty kredytowe, które spopularyzował głównie Citibank, za którym poszły inne banki. Wszystkie te nowinki spowodowały, że w Polsce pojawiło się niemałe grono osób zadłużonych i nagle okazało się, że rynek bardzo potrzebuje usług windykacyjnych. W efekcie w 2003 r., po paru latach działania firmy w dopiero rozwijającej się branży zarządzania wierzytelnościami, w Kruku pracowało już ponad 200 osób, a firma miała zysk netto, który wyniósł około 2 mln USD, czyli 6-7 mln zł.

Rynek wchodził właśnie w nową fazę. Jeden z naszych klientów uznał, że zamiast zlecać nam windykację, woli sprzedać pakiet wierzytelności. Tak zaczęliśmy skupować pakiety, co dodało nam skrzydeł.

À propos skrzydeł: nazwa Kruk — świetna dla wydawnictwa — niekoniecznie dobrze się kojarzy jako marka firmy windykacyjnej. Kruk to jednak ptak drapieżny...

To prawda, jednak jakoś nigdy nie było pomysłu ani nawet potrzeby jej zmiany. Również za granicą, w krajach, w których działamy, jest nazwa Kruk i nigdzie nie rodzi to problemów. Owszem, zdarzają się pomyłki, ale tylko w Polsce, i to zupełnie innej natury. Bywa, że gdy na lotnisku czy w restauracji mówię, że jestem z Kruka, obsługujące mnie panie uśmiechają się, pokazując, jaką mają ładną… biżuterię marki Kruk.

Windykacja ostatecznie przekreśliła aplikację?

Nie, bo skończyłem aplikację sędziowską i zdałem, bardzo trudny zresztą, państwowy egzamin. Potem zrobiłem też aplikację radcowską, więc windykacja nie przekreśliła mojej aplikacji.

Ale miał pan być sędzią, a nie jest. Nie żałuje pan?

Owszem, początkowo chciałem być sędzią, ale już w momencie zdawania egzaminu wiedziałem, że nim nie będę. Wtedy już istniał Kruk, zaczynaliśmy zajmować się wierzytelnościami. To był już zupełnie inny moment w moim życiu. Dobrze, że tak się stało, bo Kruk dał mi nie tylko niezależność finansową, ale także, a może przede wszystkim, możliwość rozwoju osobistego czy prowadzenia dużego biznesu nie tylko w Polsce, ale także w Europie.

Kruk dał też panu tytuł Przedsiębiorcy Roku EY. Pamięta pan swój start w tym konkursie?

Który? Bo w konkursie brałem udział dwa razy...

Zacznijmy więc od początku. Który to był rok?

Pierwszy raz — 2012. Wystartowałem w konkursie za namową zespołu. Kruk był już wtedy spółką notowaną na GPW, mieliśmy na koncie giełdowy debiut roku, osiągnęliśmy niezłe wyniki finansowe, zaszliśmy też wysoko w rankingu „Pulsu Biznesu” na najlepszą spółkę roku. Krótko mówiąc, był potencjał, ale przedsiębiorcą roku wtedy nie zostałem. Tytuł otrzymał skądinąd świetny biznesmen — Ewald Raben.

Kilka lat później wybrałem się jako gość na galę finałową kolejnego konkursu Przedsiębiorca Roku EY i tam — ku pewnemu zaskoczeniu — z ust kilku osób usłyszałem, że powinienem ponownie wystartować.

I za drugim razem się udało...

Tak, m.in. dlatego, że byliśmy po zagranicznej ekspansji i biznes Kruka w ogóle był już w zupełnie innym momencie niż kilka lat wcześniej. Zresztą jury w uzasadnieniu napisało, że przyznaje nagrodę za „stworzenie europejskiego lidera w trudnym sektorze rynku finansowego”.

Wiedziałem, że Kruk to znakomita spółka, która działa międzynarodowo — już nie tylko w Polsce, ale także na sześciu innych rynkach. Firma, która już wtedy, a było to pięć lat temu, miała ponad 200 mln zł rocznego zysku netto, co nawet dziś jest świetnym wynikiem. Nie sądziłem jednak, że w Polsce jest już gotowość docenienia takiego modelu biznesowego. Byłem zaskoczony przede wszystkim tym, że tę dojrzałość jako kraj, jako społeczeństwo, jako środowisko biznesowe już osiągnęliśmy.

Rozmawiał Bartłomiej Mayer

Piotr Krupa

W 1996 r. ukończył Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego, a rok później rozpoczął karierę zawodową jako wspólnik firmy Kuźnicki i Krupa. W 2000 r. skończył aplikację sądową, a trzy lata później także radcowską, zdobył również licencję detektywistyczną.

Spółkę wydawniczą, która stała się prekursorem dzisiejszej grupy Kruk, założył razem z kolegą ze studiów w 1998 r. Na początku XXI w. firma zmieniła branżę na windykacyjną i od tego momentu zaczęła bardzo dynamicznie się rozwijać. W maju 2011 r. zadebiutowała na warszawskiej giełdzie. Piotr Krupa ma 9,22 proc. akcji, dzięki czemu w połowie minionej dekady znalazł się na liście 100 najbogatszych Polaków miesięcznika „Forbes”.