Tadeusz Winkowski: Trzeba wiedzieć, kiedy… zacząć grać w golfa

Marcin BołtrykMarcin Bołtryk
opublikowano: 2023-03-03 19:00

Do przejścia na emeryturę po bardzo aktywnym biznesowo życiu warto się przygotować. Nie należy tego unikać. Młodzi muszą dostać szansę, by się wykazać — mówi Tadeusz Winkowski, założyciel spółki Winkowski.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

PB: Jest pan z wykształcenia filozofem, ale rynek pamięta pana nie jako autora filozoficznych rozpraw, lecz wydawcę, poligrafa, przedsiębiorcę i działacza opozycji w PRL. Coś pominąłem?

Tadeusz Winkowski, założyciel spółki Winkowski: Tylko to, co najbardziej aktualne.

Czyli?

Emeryta.

Tadeusz Winkowski jest jednym z 20 laureatów konkursu EY Przedsiębiorca Roku. Puls Biznesu jest partnerem medialnym konkursu, a z okazji jubileuszu przygotowaliśmy specjalny projekt - wywiady z laureatami 19. edycji, jeden z nich właśnie czytasz. Rozmawiamy o historii, filozofii biznesowej, ale także życiowej, źródłach motywacji i inspiracji oraz przedsiębiorczości. Historie zwycięzców to z jednej strony fascynujący opis różnych dróg do sukcesu, w których nie brak porażek, a z drugiej — pokazujący skalę transformacji polskiej gospodarki w ciągu 20 lat. Czytaj: https://360.pb.pl/ey

Jakoś nie wyobrażam sobie pana w ciepłych kapciach…

To bardzo dobrze. Od kilku miesięcy jestem na emeryturze, ale to nie znaczy, że przestałem być aktywny. Mam teraz czas, by poświęcić się mojej pasji. Dużo gram w golfa. Kilka lat temu stworzyłem w Warszawie Studio Gwiaździsta 5. Miejsce, w którym mogą spotkać się pasjonaci golfa. Na kawę albo grę. Mamy pięć symulatorów, czyli jesteśmy największym tego typu miejscem w Polsce. Współpracujemy z młodymi golfistami i z doświadczonymi trenerami, ale zapewniamy też przestrzeń do nawiązywania relacji. Golf jest bardzo blisko powiązany z biznesem. W interesach najważniejsze są relacje i kontakty. Te, które zawiązują się na polach golfowych, są szczególne. Czas poświęcony rozgrywce jest również czasem na poznanie się. Przez kilka godzin rozgrywki można nie tylko poznać charakter drugiej osoby, ale także ocenić jej reakcje. Jest to pewnego rodzaju weryfikacja. Czasem to lepsze rozwiązanie niż czytanie raportów z wywiadowni gospodarczych.

Dlatego pan zaczął grać?

Nie. Golfem zainteresowałem się dosyć późno, a zrobiłem to dzięki działalności poligraficznej. Jednym z naszych największych eksportowych tytułów był szwedzki magazyn golfowy „Svensk Golf”, zresztą ukazujący się do dziś. Ten kontrakt pozwolił mi wziąć udział w golfowym turnieju poligrafów. Wciągnąłem się i zacząłem się tym sportem interesować.

W końcu wspomniał pan o poligrafii. Jak zaczęła się pańska przygoda z wydawaniem i drukiem?

Można by rzec, że od kantu.

Kogo pan okantował?

Nikogo. W 1987 r. wspólnie z moimi przyjaciółmi [Mieczysławem Prószyńskim i Grzegorzem Lindenbergiem — red. ] założyliśmy firmę Kant. Z tym że wówczas za tym pomysłem nie stała chęć zostania przedsiębiorcą, lecz poczucie humoru. Chcieliśmy zrobić dowcip. Innymi słowy — Kant powstał, by na święta Bożego Narodzenia móc dać w „Życiu Warszawy” całostronicowe ogłoszenie: „Firma Kant życzy wszystkiego najlepszego swoim wierzycielom”.

Dowcip się udał?

Nie. Wewnątrzredakcyjna cenzura nie przyjęła ogłoszenia, ale zostaliśmy z Kantem. W 1989 r. stwierdziliśmy, że trzeba coś z tą aktywną firmą zrobić. Postanowiliśmy wydać przygody Tytusa, Romka i Tomka autorstwa Henryka Jerzego Chmielewskiego. Celowaliśmy w Dzień Dziecka.

Tym razem się udało?

A skąd! Drukarnia mocno się spóźniła, ale biznes wydawniczy nam się spodobał. Zaczęliśmy wydawać czasopisma. Największe problemy mieliśmy z drukiem. Korzystaliśmy z drukarni w Hiszpanii, Niemczech i Austrii, ale to było drogie i kłopotliwe. Szybko się okazało, że jeśli poważnie myślimy o biznesie wydawniczym, musimy stworzyć drukarnię w Polsce. To wynikało z czystej biznesowej potrzeby, bo wydawnictwo, którego byłem udziałowcem [Prószyński i spółka — red.], prężnie się rozwijało. Zaczęliśmy współpracować z zakładami graficznymi w Pile, które dzięki prywatyzacji pracowniczej przestały być własnością państwowego Ruchu. Niestety po prywatyzacji tak tym zarządzano, że po trzech miesiącach zabrakło pieniędzy na pensje i pojawiło się widmo bankructwa. Okazało, że możemy pomóc. I to mi pasowało. Miałem gdzie drukować.

Musiał pan jednak zacząć zarządzać drukarnią…

Tak. W 1995 r. zacząłem rozmawiać z dużą amerykańską grupą Quad Graphics. Trzy lata później połączyliśmy zakłady w Pile z nasza drugą drukarnią Superkolor w jedną spółkę. Tak powstała marka Winkowski. Amerykanie podnieśli kapitał i przyjęli 35 proc. udziałów. W 2004 r. Quad Graphics wszedł na giełdę nowojorską. Dla lepszej wyceny dokonaliśmy tzw. swapu, czyli zamieniliśmy się udziałami. W ten sposób staliśmy się częścią największej grupy poligraficznej na świecie, która zatrudniała ponad 40 tys. osób, a nasz zakład w Pile był jednym z najnowocześniejszych i największych w Europie. W szczytowym momencie drukowaliśmy ponad 300 tytułów, a prawie jedną trzecią na eksport.

Ale nie tylko drukiem pan żył...

Oczywiście, że nie. Lata 90. ubiegłego wieku dawały wiele okazji. Wszystkiego brakowało, w związku z czym rodziło się wiele potrzeb biznesowych. Dzięki mojej inicjatywie w prywatnej szkole w Pile powstała klasa o profilu poligraficznym. Nasi pracownicy uczyli zawodu, a nasza drukarnia była miejscem praktyk dla uczniów. Zainicjowaliśmy też konkurs dla studentów kierunków poligraficznych. Dzięki temu mieli szansę na stypendia i roczną naukę zarządzania drukarniami w USA. To pomogło mi zdobyć dobre kadry zarządzające do firmy. Trzonem mojej działalności zaczęła być drukarnia. Cały czas byłem też wspólnikiem w wydawnictwie, miałem też biuro maklerskie Kant Imn, które później sprzedaliśmy BGK.

Zakładał pan także Giełdę Papierów Wartościowych w Warszawie…

To prawda. Zawsze śmieszy mnie to wspomnienie, bo kiedy poszliśmy na pierwsze spotkanie, poza nami byli tam wyłącznie przedstawiciele banków, którzy upierali się, że tylko banki wiedzą, jak założyć giełdę. Tymczasem ustawa wyraźnie mówiła, że ma to być podmiot gospodarczy, niekoniecznie bank. Po uzyskaniu stosownych weryfikacji staliśmy się założycielem GPW. W pewnym momencie nasze biuro było największym biurem maklerskim w Polsce — przechodziło przez nie ponad 75 proc. obrotu. Ale to już historia.

Podobnie jak czasy prosperity dla poligrafii...

To prawda. Zresztą nie tylko poligrafii — całej branży wydawnictw tradycyjnych. Elektroniczne nośniki przejmują rolę. To dzieje się bardzo szybko. Poligrafia nie do końca za tym tempem nadąża. Kiedyś wystarczyło samo drukowanie, dziś od drukarni wymaga się znacznie więcej: dystrybucji, obróbki baz danych, sortowania czy nawet zarządzania odpadami. Innymi słowy — poligrafia, z którą ja zaczynałem, i dzisiejsza to dwie różne branże. Na całe szczęście jestem od kilku miesięcy emerytem i w tych trudnych dla poligrafii i wydawnictw tradycyjnych czasach nie muszę się już tym zamartwiać.

Jest jakaś decyzja, której pan żałuje?

Nie tyle decyzja, co jej brak. W pewnym momencie mieliśmy możliwość zaistnienia na rynku telewizyjnym. Mogliśmy być wspólnikiem w TVN, ale po prostu nie mieliśmy czasu, żeby się tym zająć. Może trzeba było wówczas zrezygnować z innych aktywności i skoncentrować się na biznesie telewizyjnym. Ale dziś zupełnie bez sensu to roztrząsać.

Po tak aktywnym i wypełnionym sukcesami biznesowym życiu trudno się odsunąć?

Przygotowywałem się do tego. Od kilku lat częściej zajmowałem się doradzaniem i nadzorowaniem niż codziennym biznesem, bo siły już nie te. Poza tym jestem zdania, że życie jest podzielone na pewne etapy i warto się ich trzymać. Mam 68 lat i wrażenie, że swoje zrobiłem. Trzeba ustąpić miejsca młodym ludziom — muszą mieć szansę, żeby się wykazać. Oczywiście zachowałem swoje udziały w kilku firmach, które na szczęście przynoszą dochody, ale zamierzam być udziałowcem pasywnym. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść…

…i pojechać na golfa.

Tak. W USA zrobiono badania, z których wynika, że uprawianie tego sportu wydłuża aktywne życie o 10 lat. Liczę, że tak będzie w moim przypadku. Biznes zostawiam młodszym, ja poświęcę się grze i aktywnościom okołogolfowym.

Rozmawiał Marcin Bołtryk

Tadeusz Winkowski

Z wykształcenia filozof. W latach 80. XX w. zaangażowany w działalność Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Podczas stanu wojennego działał w poligraficznym podziemiu, rozwijając pion wydawniczy „Tygodnika Mazowsze”. Organizował także maszyny i materiały drukarskie. W latach 1989-1991 był prezesem firmy KANT IMM (założonej wspólnie z Mieczysławem Prószyńskim i Grzegorzem Lindenbergiem). W 1991 r. ze wspólnikami współtworzył wydawnictwo Prószyński i S-ka, w którym do 1998 r. pełnił funkcję wiceprezesa. W 1998 r. zajął się działalnością w branży drukarskiej. Założył spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością Winkowski, prowadzącą jedną z największych drukarni w Polsce, drukującą kilkaset tytułów prasowych i katalogowych. Obecnie na emeryturze.