Coraz niższe prognozy inflacji, coraz wyższe prognozy płac

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2024-01-03 20:00

Ekonomiści rynkowi mocno redukują prognozy inflacji na 2024 r., ale nie są skłonni do redukowania ich na 2025. Powodem jest fakt, że prognozowany jest coraz mocniejszy wzrost płac. Takie są wyniki najnowszej kwartalnej Ankiety Makroekonomicznej NBP. Proinflacyjny efekt podwyżek płac nie musi być jednak silny, jeżeli nie dojdzie do eksplozji popytu. Relacja płace-inflacja absolutnie nie jest liniowa.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Publikowane raz na kwartał wyniki ankiety prowadzonej przez bank centralny wśród ekonomistów banków i instytucji analitycznych stanowią bardzo ciekawy wgląd w to, jak zmienia się postrzeganie najbliższej przyszłości polskiej gospodarki.

W najnowszej ankiecie widać wiele powiewów optymizmu. Rosną prognozy wzrostu PKB na lata 2024 (3 proc.) i 2025 (3,5 proc.). Obniżają się krótkookresowe prognozy inflacji. Kryzys objawiający się w niskim wzroście gospodarczym i wysokim wzroście cen stopniowo mija.

Najciekawszym elementem prognoz jest jednak wysoka uporczywość inflacji w horyzoncie dwóch lat. O ile krótkookresowe prognozy dynamiki cen są systematycznie obniżane, o tyle średniookresowe prognozy cechują się większą trwałością i nie chcą zbliżać się do 2,5 proc., czyli celu inflacyjnego NBP. I tak prognoza inflacji na 2025 r. od września do grudnia obniżyła się tylko z 4,3 do 4,2 proc. To niedużo jak na doświadczenia ostatnich dwóch lat, ale dużo jak na cel inflacyjny. Taka inflacja będzie wywoływała dyskomfort wśród konsumentów.

Ważniejszy jednak niż konkretne liczby, które są bardzo trudne do przewidzenia z takim wyprzedzeniem, jest mechanizm stojący za tą uporczywością średniookresowych prognoz. Głównym czynnikiem, który za nią odpowiada, jest mocny rynek pracy i wysoki nominalny wzrost płac. W każdej kolejnej rundzie prognostycznej w tym roku ekonomiści podnosili krótkookresową prognozę dynamiki wynagrodzeń, ponieważ byli zaskakiwani siłą rynku pracy, szczególnie niskim bezrobociem, a także planami podwyżek płac w budżetówce.

Widzimy więc dwa nakładające się procesy: ustępowanie inflacji podażowej i podtrzymanie inflacji popytowej. Tak należy interpretować te prognozy. W krótkim okresie dominuje pierwszy efekt, w średnim – drugi.

Wskazałbym jednak na kilka czynników, które mogą sprawić, że inflacja będzie niższa niż prognozy. Tempo dezinflacji widoczne w ostatnich miesiącach wywiera wrażenie i wskazuje, że lokomotywa cenowa naprawdę hamuje.

Przede wszystkim, przy 3-procentowym wzroście PKB gospodarka będzie wciąż funkcjonowała poniżej swoich zdolności wytwórczych. Dodatkowy popyt nie musi więc od razu przełożyć się na ceny. Bardziej martwiłbym się o inflację, gdyby dynamika PKB miała przekroczyć 4 proc. Nie jest to jednak jedyny argument i może nie jest najważniejszy.

W ostatnich kilku kwartałach płace rosły znacznie wolniej niż ceny, więc teraz mogą rosnąć przez kilka kwartałów znacznie szybciej, bez zaburzania równowagi gospodarki. Udział płac w PKB obniżył się z 57 proc. w 2019 r. do 55 proc. w 2023 r. (prognozy Komisji Europejskiej). Teraz więc wzrost płac zamiast przekładać się na ceny, może przełożyć się na zmianę struktury dochodów. Jeżeli realny fundusz płac w gospodarce wzrośnie o 7 proc., a realny PKB o 3 proc., to udział płac w PKB wróci po prostu do poziomu sprzed pandemii. Warunkiem jest oczywiście utrzymanie popytu na w miarę stabilnej ścieżce.

Do tego dochodzi sytuacja globalna. W normalnych warunkach inflacja w Polsce jest bardzo zależna od inflacji w strefie euro ze względu na silne powiązania gospodarcze. Inflacja w strefie euro szybko spada i to będzie wywierało presję na hamowanie cen w Polsce.

Widzę więc płomyk nadziei, że z inflacją będzie nawet lepiej, niż pokazują prognozy.