Czy złoto zawiodło inwestorów w 2021 roku?

Krzysztof Kolany
opublikowano: 2021-12-30 20:00

Po świecie szaleje niewidziana od dekad inflacja. Główne banki centralne „drukują” pieniądze bez opamiętania, utrzymując przy tym głęboko ujemne realne stopy procentowe. Jak to zatem możliwe, że dolarowe notowania złota kończą rok blisko poziomów, na którym go zaczynały?

Przeczytaj i dowiedz się:

  • dlaczego złoto potaniało w skali roku w dolarze,
  • jak zmieniła się cena w złotych,
  • jakie są perspektywy kruszcu na 2022 r.,
  • jakie jest uzasadnienie posiadania złota w portfelu.

Inwestycyjnym i ekonomicznym tematem numer jeden roku 2021 bezapelacyjnie została inflacja. W Stanach Zjednoczonych nawet oficjalny rządowy wskaźnik CPI w listopadzie odnotował wzrost o 6,8 proc., osiągając najwyższą dynamikę roczną od niemal 40 lat. W strefie euro inflacja HICP sięgnęła niemal 5 proc., w Wielkiej Brytanii przekroczyła 5 proc., a w Polsce w grudniu zapewne przewyższyła 8 proc., ustanawiając 21-letnie maksimum. Według Adama Glapińskiego, prezesa NBP, w 2022 r. średnioroczna inflacja wyniesie 7,6 proc., wobec przewidywanych 5,1 proc. za 2021 r.

A to i tak nie są przykłady ekstremalne. W wielu słabiej rozwiniętych gospodarkach inflacja cenowa dziarsko przebiła 10 proc. (Brazylia, Ukraina), gdzieniegdzie przewyższyła 20 proc. (Turcja) lub nawet 30 proc. (Etiopia, Iran), o Syrii (prawie 140 proc.), Libanie (201 proc.) czy Wenezueli (oficjalnie prawie 1200 proc.) nawet nie wspominając. Prawie wszędzie na świecie inflacja wyrwała się spod kontroli banków centralnych, znacząco przewyższając deklarowane cele inflacyjne, ale też nominalne stopy procentowe. Wśród dużych gospodarek świata realnie nieujemną stopę procentową zachowały jedynie Chiny i Rosja.

Wydawałoby się, że w takich warunkach inwestorzy z całego świata powinni rzucić się na złoto, powszechnie (lecz nie do końca poprawnie) uważane za zabezpieczenie antyinflacyjne. Tym bardziej, że stopy procentowe w krajach rozwiniętych pozostały na zerze (albo nawet poniżej), a Rezerwa Federalna i Europejski Bank Centralny nadal kreowały setki miliardów euro i dolarów, de facto finansując rozbuchane przez Covidowe transfery socjalne wydatki fiskalne.

Szlachetna posucha

Mamy zatem szaloną politykę monetarną i fiskalną oraz inflację, która urwała się ze smyczy. A tymczasem rynki metali szlachetnych były w zasadzie jedynym segmentem rynku finansowego, którego nie objęła „hossa wszystkiego” wykreowana za pieniądze drukowane przez banki centralne. Notowania kontraktów terminowych na złoto zaczynały rok 2021 na poziome niespełna 1900 dolarów za uncję. W pierwszych dniach stycznia sięgnęły 1962,50 USD/oz. i jak się później okazało, było to tegoroczne maksimum. Rozpoczęta jeszcze w sierpniu 2020 spadkowa korekta trwała do końca marca i zakończyła się podwójnym dnem na poziomie ok. 1675 USD/oz. I to było tegoroczne minimum.

Jednakże do końca roku rynkowi złota nie udało się powrócić do trendu wzrostowego. Tym bardziej, że w sierpniu doszło do ordynarnej próby manipulacji rynkiem kontraktów terminowych. Po tym wydarzeniu przez kolejne miesiące spekulowano, że w interesie tzw. banków bulionowych byłoby zaniżanie notowań złota, aby mogły po jak najmniejszym koszcie zamknąć krótkie pozycje otwarte na rynku terminowym. Chodzi o to, że od 1 stycznia 2022 roku w Londynie zaczną obowiązywać nowe Reguły Bazylejskie, które wymagają od banków posiadania pokrycia pozycji na rynkach kontraktów terminowych w metalu lub w gotówce. Oczekuje się zatem znacznej redukcji ekspozycji na kontrakty terminowe na metale szlachetne.

Czy złoto zawiodło inwestorów?

W ujęciu dolarowym złoto kończy rok 2021 ze stratą ok. 4 proc. Notowania srebra poszły w dół o prawie 12 proc., palladu aż o 19 proc., a platyny o ponad 9 proc. Tak słabe wyniki metali szlachetnych kontrastują z przeszło 20-procentowymi wzrostami Dow Jonesa czy S&P500. Generalnie rynki akcji spisały się w tym roku znakomicie. Bardzo mocno zdrożały też surowce – indeks CRB zyskał prawie 40 proc. Zatem inwestorzy, którzy rok temu trafnie przewidzieli zarówno wystrzał inflacji, jak i utrzymanie ekspanswynej polityki pieniężnej (zerowe stopy procentowe i QE) oraz fiskalnej (wielobilionowe deficyty budżetowe) i postawili wszystko na złoto i srebro, mogą czuć się bardziej niż rozczarowani.

Warto jednak na to wszystko spojrzeć z szerszej perspektywy. Po pierwsze, u rozsądnego inwestora złoto i inne metale szlachetne są tylko częścią zdywersyfikowanego portfela. Zwykle złota nie trzyma się po to, aby na nim zarobić, lecz aby zamortyzować straty poniesione na akcjach czy obligacjach. Tak było przez poprzednie dwa lata, w których dolarowe notowania złota poszły w górę odpowiednio o 24,4 oraz 18,9 proc. Zatem nawet dłuższa (choć niezbyt głęboka) korekta nie jest specjalnie dotkliwa dla tych, którzy zaopatrzyli się w kruszce 2-3 lata temu.

Po drugie, nie zapominajmy, że rynek złota jak każdy segment rynku finansowego wycenia przyszłość, nie oglądając się specjalnie na teraźniejszość. Można chyba zaryzykować tezę, że złoto i srebro zdyskontowały tegoroczny wystrzał inflacyjny już wiosną i latem 2020 r. Wtedy już przecież doskonale widzieliśmy, jak zwariowaną politykę zaczęły prowadzić rządy i banki centralne. Natomiast rok 2021 stał pod znakiem dyskontowania przyszłorocznej redukcji monetarnych i fiskalnych stymulantów. Pod koniec roku plany wygaszenia programu skupu aktywów (QE) ogłosiły amerykańska Rezerwa Federalna i Europejski Bank Centralny. Także polityka fiskalna nie będzie już tak skrajnie ekspansywna, jak była przez ostatnie dwa lata. A to oznacza, że kurek z inflacyjnym paliwem w roku 2022 zostanie istotnie przykręcony.

Po trzecie, pomimo wciąż powracających tu i ówdzie lockdownów uczestnicy rynków finansowych zasadniczo przestali się bać. Strach, który był głównym odczuciem roku 2020, przemienił się w euforyczną hossę na Wall Street, boom w gospodarce, eksplozję notowań kryptowalut i wystrzał cen surowców. Kto w takich warunkach potrzebuje złota, skoro łatwo i szybko zarabia się na wszystkim innym? Ale gdy stanie się jasne, że światowa gospodarka przeszła z fazy inflacyjnego boomu do inflacyjnego spowolnienia, akcje mogą pójść w odstawkę i wtedy nadejdzie czas złota.

I wreszcie po czwarte, analizując rynki metali szlachetnych zwykle pozostajemy niewolnikami dolara, w którym są one wyceniane. A jedną z największych niespodzianek 2021 r. było zdecydowane umocnienie dolara amerykańskiego, który względem koszyka walut wymienialnych zyskał prawie 6,9 proc. po utracie 6,4 proc. rok wcześniej. Mocny dolar sprawia, że towary w nim wyceniane stają się droższe dla inwestorów spoza USA, co nierzadko przekłada się na niższe ich notowania wyrażone w USD.

Gdy stanie się jasne, że światowa gospodarka przeszła z fazy inflacyjnego boomu do inflacyjnego spowolnienia, akcje mogą pójść w odstawkę i wtedy nadejdzie czas złota.

Jeśli uwolnimy się od tego dolarowego balastu, to zobaczymy, że w 2021 roku ceny złota wyrażone w euro urosły o prawie 3 proc., we franku szwajcarskim spadły raptem o 1 proc., a w jenie japoński urosły o przeszło 6 proc.. Podobnie ma się sprawa z puntu widzenia inwestora z Polski, dla którego walutą odniesienia jest złoty. Cena królewskiego metalu wyrażona w PLN od początku roku wzrosła o 4 proc. Złoto w PLN zakończy na plusie czwarty rok z rzędu. Dodajmy też, że pod koniec listopada na skutek wieloletniej słabości złotego ceny złota wyrażone w polskich złotych nieznacznie przekroczyły rekord wszech czasów z sierpnia 2020 r. W ten sposób posiadanie złota pomogło obronić realną wartość zdywersyfikowanego portfela inwestycyjnego (np. amortyzując straty poniesione na rynku polskich obligacji skarbowych).

Co przyniesie rok 2022?

Prognozowanie zawsze jest zadaniem trudnym, ale w obecnych czasach stało się sportem ekstremalnym. Ekonomiści zakładają, że rok 2022 wreszcie przyniesie reakcję głównych banków centralnych świata na nieakceptowalnie wysoką inflację. Oczekuje się trzech podwyżek stóp procentowych w USA oraz zakończenia programu skupu obligacji przez Rezerwę Federalną oraz znacznego ograniczenia tego procederu przez EBC. Równocześnie prognozowany jest spadek inflacji na skutek normalizacji sytuacji gospodarczej oraz wygaszenia fiskalnych i monetarnych stymulantów.

Teoretycznie są to argumenty przemawiające za spadkiem cen złota. Tyle tylko, że to właśnie rynek dyskontował przez poprzednie kilka miesięcy. Teraz inwestorzy zastanawiają się, co zdarzy się w drugiej połowie 2022 oraz na początku roku 2023. Czy Fed faktycznie „dowiezie” zapowiadane podwyżki stóp procentowych, czy też będzie nas zwodził tak samo, jak w latach 2010-15? Czy faktycznie inflacja spadnie sama z siebie i czy działania bankierów centralnych znów nie okażą się niewystarczające? Czy lockdowny przejdą do historii, czy też gospodarka będzie duszona pełzającym stanem wyjatkowym? Czy dolar nadal pozostanie mocny, czy też wysoka inflacja wreszcie wymusi kontrofensywę ze strony EBC? I wreszcie, czy pompowany od dekady balon na Wall Street będzie puchł dalej, czy też ujdzie z niego nieco powietrza?

Tego wszystkiego nikt dzisiaj nie wie i wątpię, aby ktokolwiek potrafił trafnie to przewidzieć. Dlatego wynaleziono podejście portfelowe. W myśl zasady, że przyszłości nie da się przewidzieć, ale można się na nią przygotować. Jeżeli rok 2022 będzie podobny do swojego poprzednika, to złoto pewnie nie zabłyśnie. I nie ma się wtedy czym martwić, bo pozostałe składowe naszego portfela z nawiązką pozwolą nam to odrobić. A jeśli stanie się inaczej, to złoto może pozostać jedyną częścią portfela, która przyniesie inwestorowi nieujemną realnie stopę zwrotu. Złoto ma przecież zabezpieczać wartość naszego portfela właśnie w takich okresach jak rok 2000, 2008 czy 2020.